autobus na rowerzeblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(6)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy autobus.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:941.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:13
Średnia prędkość:17.05 km/h
Maksymalna prędkość:44.10 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:67.26 km i 3h 56m
Więcej statystyk

2013

Niedziela, 30 czerwca 2013 Kategoria 11 - 30 km, Wyprawy, GPS
Km: 31.14 Km teren: 0.00 Czas: 02:07 km/h: 14.71
Pr. maks.: 33.70 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze


Jazda odjazdowa, niezaplanowana, w ciemno, czyli jakby zupełnie nie przystająca do mnie. Mojej osoby, czyli. Właściwie nie miałem pojęcia co chciałbym zobaczyć (nawet nie wiedziałem co mógłbym) tam, dokąd się wybierałem...
- To nie do końca prawda, bo "Ujście Warty" chciałeś zobaczyć! - jak zwykle i z charakterystyczną dla siebie wrażliwością skorygował mnie mój głos wewnętrzny. Powinienem chyba zgodzić z tym głosem zanim dostanę kompletnego rozdwojenia jaźni, ale tylko w tym jednym, jedynym wypadku. Bo... reszta? Reszta pozostała tą cudowną niewiadomą, bez której żadna wyprawa rowerowa nie mogłaby się odbyć, czyli obeszłaby się ze smakiem.


Niestety, w sobotę rano (21 godzin, 6 minut i ok. 34 sekund przed godziną "R") stała się rzecz straszna: zginął mi wałek do ciasta. Zaraz, zaraz, miałem inne powiedzenie na tę smutną okoliczność: "Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki, ani nogi"? Niezupełnie, ale rzecz dotyczyła koła, bez dwóch zdań. Bez tych dwóch okazało się, że obręcz tylnego w każdej chwili może zostać pozbawiona podobnej ilości szprych, po czym cały rower - najprawdopodobniej - rozpadłby się na atomy (reakcja łańcuchowa po utracie więcej niż jednej ze szprych), razem z właścicielem (z wyjątkiem mikroczipów z ultrawytrzymałego stopu, które wszczepili mu swego czasu przybysze z Matplanety).



[nowy akapit, wymowna pauza, napięcie sięga zenitu]


I oto pojawia się pytanie za 7 milionów punktów G: czy w sobotę (godziny przedpołudniowe) można w całkiem ludnym mieście, jakim jest Gniezno, wymienić koło, przepleść je, czy choćby kupić odpowiednią obręcz, nawet w wypadku kiedy cena nie odgrywa żadnej roli? Oczywiście, że krowa. Jeden tylko pan z garażowego serwisu w pobliżu ul. Poznańskiej (rowerowi z G. pewnie wiedzą o kim mowa) był na tyle uprzejmy, że przerwał obiad aby wycentrować i wyważyć mi na tyle to ułomne koło, żebym nie rozkraczył się po pierwszych 50 kilometrach. Cud i chyba wyłącznie opieka Sprewiańskich bóstw (o czym w dalszej części) sprawiły, że szprychy zaczęły wychodzić z siebie dopiero po powrocie do domu, plus kolejne 50 kilometrów (mając za sobą wcześniej ca. 500 km wcale niełatwego terenu).


Do rzeczy i do Rzepina: wyruszyłem, bo nic nie mogło mnie powstrzymać, nawet perspektywa nagłego rozkładu. Podróż koleją minęła bez większych zawirowań. Standard: nadjeżdża pierwszy pociąg, sakwy odpiąć!, rower wtargać!, z oczami niczym kot ze "Shrek"-a spojrzeć na tłum nieprzychylny chcący wsiąść do tego samego pociągu, wagonu nawet - o zgrozo! Może ktoś poda sakwy, zanim staranują Bike'a? Udało się! Co z tego, jeśli za 30 minut trzeba się przesiąść na kolejny: rower odpiąć!, przesunąć!, przygotować, wytargać (mać!), z oczami jak... Tak. I trzy razy właśnie tak. (- No, ale czymże byłaby wyprawa bez tych emocji!? - pocieszył mnie mój głos wewnętrzny... Spieprzaj, dziadu!)


Dobra, trochę ubarwiłem: było spokojnie i nieco nudnawo do momentu, w którym nieświadomy "zajętości miejsca" otworzyłem półkoliste drzwi toalety w jednym z tych pachnących, nowoczesnych składów. Albo mam wyjątkowe zdolności do otwierania zamkniętych (półkolistych) "drzwi", albo te dwie dziewczyny (w pozycjach: szminkująca oraz siedząca) miały wyjątkowo nikłe w ich blokowaniu. Obie uciekły spłoszone, po czym... sam zostałem nakryty w pozycji stojącej - a wydawało mi się, że jednak drzwi zamknąłem... :)


Dojechaliśmy? Dojechaliśmy. Kowalów




Spotkanie z mało estetyczną hybrydą tego, co Rosjanie w bezmyślnym szale niszczenia i gwałtów w roku 1945 pominęli i próbą odbudowy tego, czego nie przeoczyli. Brzydkie i tylko nieco interesujące: atrapy oraz "opakowania zastępcze".




O ile mnie pamięć moja zawodna nie myli pierwszy dzień był klasycznym "dniem pierwszym wyprawy", czyli jak najszybszy dojazd na z góry upatrzone miejsce w celu rozbicia namiotu. Zresztą Bike okazał się nieco przygnębiony i zmęczony (pewnie bolała go trochę ta obręcz) i kiedy korzystając z pierwszej nadarzającej się okazji przystanął i oparł się o leśną ławkę przy wtórze głośnego, nerwowego trzepotu klocków hamulcowych pomyślałem, że dłużej nie chcę go już męczyć. Usiadłem obok niego i raz jeszcze spojrzeliśmy na mapę w poszukiwaniu ikonki symbolizującej pole namiotowe...



- Jeszcze nie więcej niż 200 kilometrów - zazgrzytał Bike i... miał rację, jak zwykle.



Niewielka, zupełnie pusta plaża przeorana kołami osobowych aut nie wydawała się zbyt bezpiecznym miejscem. Wepchnąłem Bike'a z zawartością na niewielkie wzgórze, kilka metrów ponad plażą. Zakamuflowaliśmy się w wysokich trawach, z dobrym widokiem na okolicę. Postawiłem dwa stanowiska moździerzy M120 skierowane na brzeg i jezioro (tak na wszelki wypadek), zaminowałem drogi podejścia, spuściłem psy i poszliśmy spać.

Byłaby to zwykła noc pod namiotem w lesie, gdyby nie ryk, który obudzi mnie po 2:00 w nocy. Ryk niepodobny do niczego, jeden - po drugiej stronie plaży i drugi, który wydawał się odpowiadać pierwszemu, bardzo blisko namiotu. Niczym wycie konającego olbrzyma albo (w najlepszym przypadku) łosia. Tylko, że w okolicy nie stwierdzono występowania olbrzymów, zresztą łosi też nie... Nie wiem czy ze strachu, czy z ciekawości nie mogłem usnąć prawie do świtu.

Wycieczka do oksfordu i kimerydu.

Sobota, 27 sierpnia 2011 Kategoria GPS, Powyżej 100 km, Wycieczki
Km: 105.02 Km teren: 0.00 Czas: 05:48 km/h: 18.11
Pr. maks.: 39.30 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 106,11 km
Całkowity czas: 9:06:31
Czas w ruchu: 6:13:53
Maks. prędkość: 52,23 km/h
Średnia prędkość: 11,65 km/h
Średnia prędkość poruszania: 17,03 km/h
Min. wysokość: 110 m
Maks. wysokość: 186 m
Wzrost wysokości: 1343 m
Min. nachylenie: -55,9%
Maks. nachylenie: 37,6%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 146 m (wysokość od 107 m do 253 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 632 m
Całkowity spadek terenu: 673 m

Znowu cudowna maksymalna prędkość i przewyższenia z My Tracks. Przemilczę to.



Haiku:
Po ocenie trasy wniosek nasuwa się logiczny:
Zrobił mi się trip geo-logiczny.

Oświecił mnie sebekfireman. Nie mam oczywiście na myśli włączenia światła w ciemnym pomieszczeniu, ani oświetlania sylwetki latarką - Sebastian pomógł mi uświadomić sobie, że nie uważałem na studiach. Bo zamiast grać w piłkarzyki (dla młodzieży: analogowa, długopisowo-kartkowa wersja FIFA'y) powinienem był skupić się na tym, co wykładali wykładowcy-prowadzący. Gdybym uważał, wiedziałbym zapewne, że nie dalej niż 60 km od miejsca mojego zamieszkania znajduje się kamieniołom. Nie wiedziałem. Ale kiedy się już dowiedziałem wystarczyło niecałe 5 minut aby zaplanować wycieczkę (- Zaliczyłem panie psorze? Może chociaż trzy plus?).

Piechcin, wapień, kopalnia odkrywkowa. Zawsze miałem słabość do rozkopanej ziemi (nie, nigdy nie chciałem zostać grabarzem). W ziemi można znaleźć różne fajne rzeczy. Kiedyś, na przykład, przekopując podłoże na działce znalazłem wersalkę i słoik... Chyba zbaczam nieco z tematu. Informacja o kamieniołomie w pobliżu rozbudziła moją wyobraźnię, ożyły wspomnienia: pierwszy zmiażdżony palec po nietrafionym ciosie młotkiem w okruch granitu, pierwszy (i chyba jedyny taki) karambol, spowodowany przez grupę studentów geologii rzucających na ruchliwą szosę w okolicach Katowic skamieniałe amonity... Trylobit się w oku kręci.

Plan był prosty: pociągiem do Mogilna (oszczędzam czas), dalej do łomu, powrót na działkę, 100 km i damy radę! Spakowałem sakwy, Biki wyprowadzony na zewnątrz, opowiadam mu o planach... Jej! Jak on na mnie spojrzał! Nie miałem serca pakować go do pociągu, nawet na te krótkie 30 minut. Postanowiliśmy zrobić to w sposób tradycyjny. :)

Na początek krajowa 15 ze zjazdem do Mogilna - łatwizna, tym bardziej, że kojarzyłem białą linię wzdłuż szosy, która z kolei kojarzyła się z poboczem. Linia - owszem - była, pobocze - jak na krajowej piątce (vide: powrót z Borów Tucholskich - nie ma jeszcze relacji? ups!), czyli nieistniejące. Ech! Nie mam szczęścia do 5-ek (byłem przeciętnym uczniem)... Trochę niepokoił dość silny wiatr z południa. Biki zasugerował zjazd w las i podróż w kierunku płn-wsch tak, żeby wiało nam bardziej w plecy (bagażnik) niż w bok, co też uczyniliśmy. Wspominałem już, że Biki ma wyłącznie dobre pomysły? ;) (swoją drogą silny wiatr może dostarczyć świetnej rozrywki: doskonale niesie wyplutą ślinę - bo przecież każdy facet lubi sobie od czasu do czasu splunąć; należy tylko pamiętać, żeby nie robić tego kiedy wieje nam w twarz. ;))

Droga, pole, rura w polu:






Biki i ja - pocieniowani:


Dobrze mi tak! :)


Jeszcze nie pop:


Biki poprosił abyśmy się zatrzymali, bo musiał na stronę: ;)


Kawernowy Podziemny Magazyn Gazu Mogilno (nie robię sobie jaj), czyli magazyn gazu ziemnego w... ziemi:


Z daleka coś, co musiałem sprawdzić...:


...z bliska jeszcze bardziej nie wiem co:




Widok na jezioro Chomiąskie, albo Oćwieckie. Właściwie jakie to ma znaczenie, jeśli ładnie?


Smaczek: nieczynna stacja paliw schowana w krzakach:


Detal:


Szczegół:


Ogół:


Element całości:


Fragment:


Tlenek żelaza:




Parlinek. Próbowałem pokombinować jaką właściwie historię opowiada to dzieło. Wygląda na ogień z ust woja, jednak usta ma woj raczej zamknięte... Z nosa też chyba nie, zza głowy jakby. Wypytałem okoliczną ludność i okazało się, że płomień bucha - z ucha. Bajania podają (lub podania bajają), że woj (nie sposób dziś określić imienia, ale na pewno któryś z tych ważniejszych) zachorował przejeżdżając przez to miejsce na zapalenie ucha środkowego. Prawego. W związku z tym, ze udzielono mu szybkiej i skutecznej pomocy medycznej, postanowił założyć w miejscu pomocy szybkiej i skutecznej osadę, nadając jej nazwę Parlinek. ;)


Hot-dog (w pobliżu): ;)


Niespełna 10 km od kopalni jakiś widzialny znak, że w pobliżu jest surowiec (chociaż nie jestem pewien czy biała cegła ma cokolwiek wspólnego z kamieniołomem, do którego zmierzałem):


Zwałowiska kopalniane (nie pozwolili wejść na, smuteczek):


Kolej linowa Janikowo - Piechcin:










Kamieniołom starszy, pochodzący z 1860 roku i zamknięty w latach sześćdziesiątych XX wieku. Maksymalna głębokość: około 24 m, przejrzystość wody do 12 metrów (!). Miałem ochotę popływać, ale dwóch ochroniarzy pilnujących skarpy (swoją drogą niewdzięczna robota) pozwoliło mi jedynie robić zdjęcia. Właściwie mogłem ich zapytać, czy w związku z tym pozwolą mi fotografować siebie samego kiedy się kąpię, ciekawe co by odpowiedzieli: ;)








Blisko, coraz bliżej... Cementownia Lafarge i jej 140-metrowa wieża podgrzewcza, czy coś. W każdym razie wygląda jak kosmodrom:


Tutaj już w towarzystwie (towarzysz stoi za moimi plecami). ;) Pewien zarowerowany, starszy jegomość, kiedy mijałem go na leśnej drodze zapytał dokąd jadę i co właściwie chciałbym zobaczyć. Okazało się, że jest pracownikiem cementowni i zaproponował, że mnie trochę poprowadzi. Żałował bardzo, że jest sobota i nie wiedział wcześniej, że mnie spotka :) bo wykorzystałby swoją przepustkę i wdrapalibyśmy się na wieżę cementowni (byłoby to sporym wyzwaniem dla mojego lęku wysokości):






Pył. Pył jest wszędzie. Obsiadł Bikiego, obsiadł mnie (zostałem zapylony!), w domu okazało się, że również matrycę (brawo Jasiu! w takich warunkach wymieniać obiektywy!):




Warto wspomnieć, że nigdy nie zapinam pasów bezpieczeństwa - uważam, iż nie chronią wystarczająco ;) jednak nie wychodzę z domu bez dwóch rzeczy: maseczki przeciwpyłowej i rękawic do pracy pod napięciem (nigdy nie wiadomo co może się przytrafić). Maseczka chyba się popsuła, bo podczas przymiarki okazało się, że - owszem - pyłu nie przepuści, ale nie przepuści również powietrza: ;)


Dzięki sympatycznemu towarzyszowi miałem niewątpliwą przyjemność zbliżyć się do aktualnie czynnego kamieniołomu. Nie dane mi było jednak zejść niżej i postukać młotkiem w ścianę (sorry Aga, pirytu nie będzie :)). Ciekawostką jest, że Francuzi (właściciele zakładu) sprowadzili na teren kopalni grupę muflonów z Sardynii, które doskonale zaadoptowały się do życia w tym środowisku. Świetny pomysł, wszak łatwiej przewieźć kilka parzystokopytnych do Polski niż przenieść kamieniołom do Włoch (chociaż jak znam Francuzów...):










O laluna, laluna!




Pod koniec wspólnej przejażdżki nieco pobłądziliśmy: ktoś na drodze prowadzącej do lasu usypał jedną wielką i kilkanaście małych hałd nadkładu, jednakowoż dzielnie przebrnęliśmy przez te mniejsze, potem przez pole ostrych badyli, po odnalezieniu drogi zwilżyliśmy usta i przełyki ciepła wodą z naszych bukłaków, zaś po następnych 2-3 kilometrach rozstaliśmy się w pokoju (właściwie na chodniku).

Jeśli do tego momentu podróży łykałem kilometry niczym żelki Haribo, to po zmianie kierunku na powrotny zderzyłem się z brutalną rzeczywistością w postaci ściany wiatru, który wydawał się odpłacać mi za wcześniejsza zmianę trasy i próby uniknięcia jego podmuchów. Chyba nawet słyszałem co jakiś czas jego szept: - Myślałeś, że mnie wykiwaszszszszszszszsz? ;)

Bory Tucholskie 2011 [7/7]

Piątek, 5 sierpnia 2011 Kategoria Wyprawy, Powyżej 100 km, GPS, Bory Tucholskie
Km: 116.39 Km teren: 0.00 Czas: 07:17 km/h: 15.98
Pr. maks.: 39.10 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 114,22 km
Całkowity czas: 10:12:36
Czas w ruchu: 7:33:25
Maks. prędkość: 191,70 km/h
Średnia prędkość: 11,19 km/h
Średnia prędkość poruszania: 15,11 km/h
Min. wysokość: 15 m
Maks. wysokość: 153 m
Wzrost wysokości: 1509 m
Min. nachylenie: -51,3%
Maks. nachylenie: 68,7%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 200 m (wysokość od -46 m do 154 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 566 m
Całkowity spadek terenu: 551 m



Wyjątkowo wciągające 116 km. Mogłem przebierać w krajobrazach kół, naczep i felg. Niektórzy z kierowców TIR-ów zachęcali do przyjrzenia się bliżej stanowi bieżników (być może - obładowany nie wiadomo czym - przypominałem im zakład wulkanizacyjny, albo serwis). Do wyboru miałem szukanie alternatywnej drogi (na śladzie widać, że próbowałem), jednak wiązało się to z wydłużeniem trasy o jakieś 30% i/lub jechaniem w piachu... Od Kowalewa do Żnina ucieczkowo: udało się nieco odetchnąć od bocznego wiatru, zakłócanego falami uderzeniowymi przejeżdżających ciężarówek.

Generalnie: katorga. Przystawałem i zjeżdżałem na nieistniejące pobocze na widok prawie każdego większego samochodu w lusterku. Niektórym nawet tak nie było w smak: pozdrawiam serdecznie kierowców, którzy mijając mnie włączali syreny. Szczególnie motywujące było to wtedy, kiedy byłem w ruchu...

Stan przejściowy:


Bydgoszcz, jak w dowcipie: dziura, to dziura. ;)
Przebijanie się przez duże miasta to to, co sakwiarz autobus lubi najbardziej (co poradzić, spieszyło mi się)...


To już dzień następny, po nocy spędzonej na działce (wystarczyła jedna, porządna ;)):
- Przepraszam, ale mama nie pozwala mi rozmawiać z nieznajomymi. ;)

Bory Tucholskie 2011 [5/7]

Środa, 3 sierpnia 2011 Kategoria 31 - 70 km, Bory Tucholskie, GPS, Wyprawy
Km: 76.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:12 km/h: 14.62
Pr. maks.: 31.70 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 73,85 km
Całkowity czas: 9:30:53
Czas w ruchu: 5:20:39
Maks. prędkość: 29,70 km/h
Średnia prędkość: 7,76 km/h
Średnia prędkość poruszania: 13,82 km/h
Min. wysokość: 144 m
Maks. wysokość: 214 m
Wzrost wysokości: 1356 m
Min. nachylenie: -18,7%
Maks. nachylenie: 10,9%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 80 m (wysokość od 140 m do 220 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 372 m
Całkowity spadek terenu: 391 m



Strudzony i głodny (a jakże!), bez grosza przy ciele, doturlałem się do Wdzydz Kiszewskich. Byłem blisko stanu wszystko-mi-jedno, więc kiedy zobaczyłem zadaszony bar i mnóstwo marnującego się miejsca wokół nie omieszkałem zapytać i pozwolono mi się (zupełnie) rozłożyć. Zamiast skorzystać z okazji posłuchałem podszeptów Wdzydzkiego czorta, który ukazał mi się w postaci pewnego przemiłego małżeństwa z dzieckiem. Upadły anioł w trójcy i zdaniu jedyny zaproponował abym ruszył za nim w głąb, co bez wahania uczyniłem (jak jakiś głąb). Gdzieś tam, nieco dalej miało znajdować się takie fajne miejsce, idealne... Owszem, było: otwarte pole przy ruchliwej szosie, w samym środku ośrodka, z którego to pola w każdym momencie mógł mnie ktoś wyrzucić, ktoś zadeptać, jeszcze inny opróżnić mi śmietnik na głowie albo nasikać na namiot. Trwoga mnie ogarnęła na myśl, że te cztery rzeczy mogłyby zdarzyć się naraz...

Do baru nie chciało mi się wracać tym bardziej, że było pod górkę i ze dwa razy przynajmniej trzeba było wykręcić kierownicą, aby tam dojechać. Postanowiłem poszukać czegoś innego. Z pseudo-pola namiotowego trafiłem pod rynnę pobliskiego hotelu, gdzie kilkanaście metrów za ogrodzeniem, zaszyty płytko w lesie zapadłem w sen błogi, przytulon do namiotu podłogi. :)

Rankiem okazało się, że nikt nie wpadł na to, aby w ośrodku postawić bankomat. Jedynym sposobem na najedzenie się i nie-wypłacenie jakiekolwiek kwoty było odszukanie restauracji, w której można zapłacić kartą. Zjadłem więc jajecznicę, najdroższą chyba w moim życiu bo okraszoną mnóstwem nie pasujących do niej przystawek (minimalna kwota zamówienia: 20 złotych...). Chyba całkowicie mnie wczorajszy zły duch opętał (albo dlatego, że nieszczęścia nie mają innego wyjścia i muszą chodzić parami), bo zanim wyruszyłem w dalszą trasę pozwoliłem sobie na dosyć niezwykły wyczyn: wejście na 36-metrową wieżę widokową...

Wspominałem chyba o lęku wysokości, który mam? Lęk zaczął brać mnie w kleszcze mniej więcej w połowie drogi na górę, w nadziei na całkiem ciekawe zdjęcia dotarłem jednak na szczyt i... czy żałuję? Wtedy żałowałem, zesztywniały ze strachu, nie potrafiąc zejść, nie będąc nawet w stanie zawołać o pomoc! ;) Na szczęście dziś, kiedy - po ponad półrocznej, niezwykle drogiej terapii - wspominam tamte chwile, jestem właściwie zupełnie spokojny (na wszelki wypadek opuszczę nieco niżej fotel, bo podłoga nagle zaczęła oddalać się w niepokojąco szybkim tempie). ;)

Jezioro Wdzydze. Wody, które chciałbym przepłynąć wzdłuż, wszerz i jeszcze raz wzdłuż, nie musiałbym przy tym powtarzać żadnego z odcinków. :) Piękne miejsce. Obiecałem wieży, że jeszcze tam wrócę i ją do wody przewrócę. ;)










Bliżej ziemi - znacznie lepiej. Ucałowałem każdy z kajaków, po czym zrobiłem im pamiątkową fotkę (gdzieniegdzie można dostrzec na kadłubach ślad szminki). ;)


Następnie to, co autobusy lubią najbardziej, czyli bezdroża i sporadyczne błądzenie między przystankami.


Chwila zadumy nad konstrukcją niepodobną zupełnie do niczego mi znanego...


Zabudowania, których widok obudził pewne bardzo przyjemne skojarzenia, budząc przy okazji kilka motyli w moim brzuchu:














Achtung - Panzer! ustawiony na (jak się domyślałem) niezwykle ważnej, strategicznej pozycji.


Przemknąłem chyłkiem, po chwili jednak zrozumiałem skąd tak drastyczne środki ostrożności: Rezerwat Kamienne kręgi w Odrach. Miejsce z jednej z tych epok, do których chciałbym się przenieść choćby na chwilę. Kto wie, być może gdybym zjawił się nagle z wyładowanym rowerem w samym środku jakiegoś neolitycznego obrzędu, dziś kamienie nie byłyby poukładane w kręgi, tylko miały postać kół ze szprychami?




Miejsce faktycznie chyba magiczne i pełne energii, bo im dłużej tam przebywałem, tym wyższą temperaturę miała woda w mojej butelce. ;)


Czersk. Przegapiłem to miasto nieco... Przejechałem przez nie niczym pospieszny i byłbym żałował chyba...




...gdyby nie ostatni odcinek trasy: malowniczy, kojarzący się wiadomo z czym:










Nie znalazłszy pola biwakowego, które okazało się istnieć wyłącznie na mapie, ostatecznie rzuciłem sakwy i rower w trawę blisko brzegu jeziora, wyszukałem w trzcinach miejsce, w którym mógłbym zaczerpnąć nieco wody i zwilżyć zakurzone czoło. Skończyłem rozbijać namiot kiedy było całkiem ciemno. Rano odkryłem, że niczym śliwka w kompot, wpadłem w niezłe g..., właściwie placki, zupełnie nie nadając się do spożycia. Zaś miejscowość, w pobliżu której nocowałem to... Krąg, pomimo że od Kamiennych Kręgów dzieliło mnie dobre 20 km. Ki diabeł?

Bory Tucholskie 2011 [4/7]

Wtorek, 2 sierpnia 2011 Kategoria GPS, Bory Tucholskie, 31 - 70 km, Wyprawy
Km: 52.58 Km teren: 0.00 Czas: 03:58 km/h: 13.26
Pr. maks.: 33.70 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 51,29 km
Całkowity czas: 9:01:48
Czas w ruchu: 4:13:25
Maks. prędkość: 32,4 km/h
Średnia prędkość: 5,68 km/h
Średnia prędkość poruszania: 12,14 km/h
Min. wysokość: 150 m
Maks. wysokość: 210 m
Wzrost wysokości: 1222 m
Min. nachylenie: -13,1%
Maks. nachylenie: 8,0%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 64 m (wysokość od 147 m do 211 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 409 m
Całkowity spadek terenu: 414 m



Nie spieszyłem się dzisiaj. Poprzedniego dnia też zresztą nie. Zbyt wiele mijałem miejsc, przy których warto było się zatrzymać, zsiąść z roweru, przysiąść... Nie fotografować, patrzeć. (np. poniższe: before & after ;))


Starałem się być jak najbliżej wody, nie chciała jednak woda przyjść do autobusa, więc autobus musiał co jakiś czas zjeżdżać do wody. Jezioro Wdzydze (drugi zjazd i kolejny rzut okiem oraz kołem):


To ma już nieco mniej wspólnego z wodą (pomijając zawartość niektórych tkanek). Nabrałem ochoty na grę w szachy, jednak nie mogłem znaleźć wystarczającej ilości referencyjnych krów. Te, które zebrałem z pola nie chciały spokojnie leżeć, jeśli zaś - jakimś cudem - legły i leżały w bezruchu, okoliczni mieszkańcy nie chcieli na nie włazić, nawet po mianowaniu na hetmana, czy króla... Pat.


Zagadka: jaki procent tego zdjęcia zajmuje substancja drzewiasta, w dowolnej formie (nagrodą jest 10 hektarów lasu do wycinki albo puszczenia z dymem):


Ha! To z kolei zagadka dla mnie: podążywszy (podążmniejżywy też trochę, z głodu powodu) za planszami "Rezerwat projektowany" dotarłem do miejsca nie przywodzącego na myśl żadnego znanego mi rezerwatu. Nawet gdyby posadzić 1000-letnie dęby na dzikiej plaży, na którą trafiłem, nie stałaby się ona rezerwatem. Jednak cisy ozdabiające drogę prowadzącą na badziewny cypel, to cisy nad cisy. Nigdy nie widziałem takich cisów, w takiej ilości, takich. Naprawdę. Być może przeoczyłem rezerwat jadąc do tego spodziewanego?




Dróżka, gruszka i pietruszka...






Przepraszam, jeszcze bobry: - Witaj miły Panie Bobrze, czy w tym stawie Panu dobrze? - Głupio musiałem wyglądać recytując to do zwalonego drzewa. Na szczęście w okolicy były tylko bobry. :)


Dziemiany.


Jedno z moich ulubionych:


Nie, to nie kolejna wyprawa Szlakiem Wymarłych Dworców Kolejowych, choć temat nadal pociąga. :)


Zrobiłem pętlę i... to chyba najczęściej fotografowany przez sakwiarzy mostek w tym rejonie (to, że największa kłoda od dwóch lat prawie nie zmieniła pozycji zwalam na wiedźmę Blair, albo na subtelne wpływy kamiennych kręgów w Odrach):


20 minut w plecy (masaż pleców):




Linki hamulcowe dałbym sobie pociąć w najdalszym zakątku Szkocji (gdybym tam kiedyś zawitał), ale gdzieś już wcześniej widziałem podobne zdjęcie...


Pozostałych nie widział nikt poza mną, do tej pory. Perswazją (i być może urokiem osobistym) wymusiłem na pani zamykającej blaszak z jedzeniem i piciem, żeby go dla mnie otworzyła i coś odgrzała. W międzyczasie zjawiło się kilka aut na innych niż moje i Bike'a numerach. Krótka, radosna wymiana zdań: - I pan tak jeździ z tym wszystkim? Daleko? Ile kilometrów dzisiaj? - Tak. Z tym wszystkim. Tysiąc kilometrów. - Małe dowartościowanie zanim znajdę odpowiednie miejsce na nocleg.




W następnym odcinku: widok z lotu autobusa.

Bory Tucholskie 2011 [3/7]

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 Kategoria Wyprawy, GPS, 31 - 70 km, Bory Tucholskie
Km: 35.10 Km teren: 0.00 Czas: 02:19 km/h: 15.15
Pr. maks.: 38.90 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 32,67 km
Całkowity czas: 4:59:39
Czas w ruchu: 2:15:46
Maks. prędkość: 32,40 km/h
Średnia prędkość: 6,54 km/h
Średnia prędkość poruszania: 14,44 km/h
Min. wysokość: 152 m
Maks. wysokość: 218 m
Wzrost wysokości: 610 m
Min. nachylenie: -11,4%
Maks. nachylenie: 8,6%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 67 m (wysokość od 152 m do 219 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 188 m
Całkowity spadek terenu: 197 m



Obudziłem się po nocy pełnej mokrych snów, snów o nadchodzących deszczach. Po zapięciu dwóch i rozpięciu kolejnego zamka błyskawicznego moim oczom ukazało się niebo (chyba jedno z tych pierwszych, bo nieco za chmurami). Na deszcz się nie zapowiadało, namiot ucieszył się, że nie zmoknie, śpiwór (nawet się nie poruszył) wylądował w pokrowcu, lewa sakwa mrugnęła porozumiewawczo do prawej (nie wiem co to za gra, ale chyba wymieniają się zawartością, kiedy nie patrzę - to by wiele wyjaśniało... ;)


Nie mam zamiaru zastanawiać się po roku nad tym, co wtedy mijałem, albo co jadłem. ;) Nice:


Włosy anioła, który upadł do tej właśnie strugi i trochę w niej przeleżał. Chciałoby się rozczesać, gdyby miało (się) odpowiednio duży grzebień (albo splątać w powróz):


Z tym (tą) Kaszubą to trochę nie do końca taka (ta) Kaszëba jest (o tym w dalszej części). Miejscowośćwskaz jednak wzruszył: :)


Leśno.


Kompletnie odmienione wnętrze w porównaniu do tego sprzed lat dwóch, które (przypadkiem) uwiecznił meak. Kompletnie, bo jeszcze w 2009 "trwał krzyż, choć zmieniał się świat" - po renowacji krzyż pokonała zbyt silna lakierobejca i coś jeszcze chyba, bo zniknął zupełnie...


Banał. Lubuję się w takich banałach (dopisać na kolejną wyprawę: wytrychy):


Czy jeśli uwagę mojego obiektywnego (uzbrojonego w obiektyw) oka zwraca beztrosko tuptający we własnych odchodach drób, to znaczy, że czas go zjeść?


Wiele (więcej dalej):








Tylko najśmielsi i najbardziej otwarci na nowe doznania mogliby wypłynąć łódką z kamienia w morze. ;) Wiem, wiem: to tylko symbol, metafora taka. Drugą metaforę w postaci kalwarii z sanktuarium (dwa w jednym, jak szampon) miałem za plecami, niestety zamkniętą na cztery spusty.


Nadal zwiedzam i jeżdżę dookoła, nie mając świadomości nieuchronnego...


Na przełomie gromnicznika i strumiannika? Nie, to nie brzmi najlepiej. ;)


Zagadałem się nad hot-dogiem z panią od hot-(nieco cold)-dogów z budki przy plaży. Zaczęło siąpić, siąp postanowił być bardziej stanowczy, ok. 15:00 przyszła nowa zmiana. "Deszcz, permanentnie" miała napisane na plakietkach i "Nikogo stąd dzisiaj nie wypuścimy".

Spłynąłem ze zmianą na agroturystykę. Po kąpieli, której potrzebowałem tak sobie, a która była mi bardzo potrzebna, przyjrzałem się uważniej temu, w czym ugrzęzłem: w antyku. Natychmiastowa myśl: zamiast 35,- za dobę właściciele mogliby policzyć sobie dwa razy więcej za kontakt z muzealną zawartością.

Mąż właścicielki też wydawał się być antykiem: równo szurał szczotką odkurzacza po dywanach, w rytm jej poleceń. Szczupły, mierny, jednak odpowiedział mi na kilka ważkich pytań, z których wynikało: Kociewie to nie Kaszuby. "Kaszuby" to świetne hasło dla turystów, nawet jeśli region (w promocyjnym sensie) ociera się o Wielkopolskę.

Wracając do tematu: sporo "agro" w dywanie i fotelach - nie musiałem jeść kolacji, nawdychałem się roztoczy, rano wstałem dziwnie syty (pewnie parę stworzeń wlazło mi przez nozdrza do żołądka kiedy spałem).


Shot:


Downstairs...


Upstairs.


Co zrobić, jeśli przestało padać a jest zbyt późno, żeby wyruszyć w dalszą drogę? Usiąść i wyławiać lustrzanką: :)






Następnie wrócić na zapchloną kwaterę i mieć nadzieję, że jutro będzie tak samo pełne roztoczy i kurzu ...i takich właśnie wieczorów (albo zupełnie innych):

Bory Tucholskie 2011 [2/7]

Niedziela, 31 lipca 2011 Kategoria Bory Tucholskie, 31 - 70 km, GPS, Wyprawy
Km: 66.46 Km teren: 0.00 Czas: 04:15 km/h: 15.64
Pr. maks.: 42.50 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 55,72 km
Całkowity czas: 10:36:49
Czas w ruchu: 4:57:04
Maks. prędkość: 33,35 km/h
Średnia prędkość: 5,25 km/h
Średnia prędkość poruszania: 11,25 km/h
Min. wysokość: 139 m
Maks. wysokość: 200 m
Wzrost wysokości: 991 m
Min. nachylenie: -11,9%
Maks. nachylenie: 25,8%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 67 m (wysokość od 135 m do 202 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 390 m
Całkowity spadek terenu: 389 m



Właściwa przygoda zaczyna się tutaj.
Obudził mnie rześki, wilgotny świt. Woda w zbiorniku nie zachęcała do kąpieli (wszedłbym brudny, a wyszedł zielony - jeśli będę potrzebował takiego rozwiązania na pewno wrócę do Mylof). Makaron na szybko, herbata na nieco wolniej, ukłon w kierunku wczoraj prawie_poznanego_taty...


Uważny rzut oka na namiot sakwiarzy rozbity nieopodal (podczas osiedlania potrzebowali pewnie pomocy ekipy budowlanej - być może nawet przywieźli ich sobie w przyczepce)...


- Rozmiar jednak nie jest najważniejszy - pomyślałem. Odnotowałem jeszcze, że peleryna przeciwdeszczowa Bike'a nieco się rozdarła przez noc (pewnie się wiercił we śnie) i nie zastanawiając się długo zrobiłem co należało.


Pojechałem dalej. :)


Klosnowo. Poprosiłem gospodarza o napełnienie butelki czystą wodą. Wciąż wzrusza, kiedy inni spoglądają z niedowierzaniem na obładowany sakwami rower, wypytują i nie mogą się nadziwić, że można w ten właśnie sposób podróżować... :)






Jarcewo, choć z początku miałem wrażenie jakbym wjeżdżał do lokalnego Forbidden City - to oczywiście pewne uproszczenie. ;) Ktoś wypytany opowiedział, że był to kiedyś spory majątek pruski, niemiecki, coś w tym języku. Potem (czego nie trzeba chyba dodawać) ziemię i zabudowania przejęło państwo i na szczęście nie zniszczyło tego, co ładne:






Nieczynna gorzelnia:


Nieczynne drzewo:


Charzykowy. Wiedziałem, że długo tu nie zabawię - tyle ile potrzeba, aby uzupełnić węglowodany. Miejscowość wypoczynkowa, trochę jak Mazury na granicy Borów (miejscowi na turystów mówią "Warszawiaki", mogę się tylko domyślać z jakiego powodu). Głośno, tłoczno, ale za to przyjemne ścieżki rowerowe dookoła tego turystyczno-pamiątkarsko-gastronomicznego "centrum":


Być może jedyny na świecie wodojazd:


Ten Lotos to chyba jakiś nieznany satelita Saturna, a Mors to brzydka literówka (pomijając nieprawidłowe parkowanie):


Sail away!


Pływalna suszarka do bielizny: :)


Prawym i słusznym jest kiedy my (rowerzyści) klniemy na parkujące na ścieżkach rowerowych samochody, albo spacerujących po nich ludzi. Kilkaset metrów dalej jednak minąłem 3-osobową rodzinę, prowadzoną nonszalancko przez tatusia, który bez odrobiny wstydu pedałował chodnikiem (takim jak na poniższym zdjęciu), zamiast skorzystać z pustej ścieżki. Z takim skutkiem, że pani prowadząca dziecięcy wózek zmuszona była ustąpić i zjechać z należnego dla niej miejsca wprost po moje koła. Nie wiem co mnie powstrzymało przed opieprzeniem tego pożal się boże cyklisty...


Takie miejsca pozostawiam za sobą z pewną ulgą: :)


Że zapomnieli zamalować? A nie, bo wciąż na fali:




Kamień z serca. ;)


:)


Kolory. PN Bory Tucholskie mieni się kolorami: zielenie w milionach odcieni, żółcie..., niby las jakich wiele, a jednak inny. Pewnie dlatego ktoś (z podobną wrażliwością na barwy) pomyślał o tym, żeby utworzyć w tym miejscu Park Narodowy. ;)




Płęsno:


Struga Siedmiu Jezior:






Było tak ślisko, że zakaz wjazdu rowerem był jakby trochę... zbędny:


Lobeliowe (chyba):




Kolorowe:




W samej rzeczy. :)


W końcu kaszubski akcent, chociaż tabliczki "Zakaz palenia..." i "Wejście..." brzmią całkiem znajomo (dzień w Borach i już zaczynam rozumieć tą gwarę - to magia tego miejsca ;)):




Zza krat: (dlaczego zamykają kościoły dla strudzonych wędrowców i nienasyconych fotografów? bóg tylko wie)


Zjeżdżam stąd.


Fajne. Kiedy pada nie trzeba chować się do środka, tylko można pod środek: :)


Chwila relaksu: kajaki spływające Zbrzycą (wieki nie pływałem kajakiem, chcę nadrobić):


Symboliczne:


Być może jez. Zmarłe:


Nocleg na polu namiotowym w miejscowości Laska (z wiadomych powodów nie odmieniam nazwy ;)). Pole namiotowe pełniące - głównie - funkcję bazy noclegowej dla spływów kajakowych. Właścicielka pocieszyła: mam szczęście, że nie przyjechałem dzień wcześniej, bo przypłynęło do nich 150 osób. No tak, do prysznica pewnie bym się nie dopchał...

Bory Tucholskie 2011 [1/7]

Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria 31 - 70 km, Bory Tucholskie, GPS, Wyprawy
Km: 32.97 Km teren: 0.00 Czas: 01:47 km/h: 18.49
Pr. maks.: 33.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 32,87 km
Całkowity czas: 3:19:05
Czas w ruchu: 1:58:43
Maks. prędkość: 32,60 km/h
Średnia prędkość: 9,91 km/h
Średnia prędkość poruszania: 16,61 km/h
Min. wysokość: 135 m
Maks. wysokość: 185 m
Wzrost wysokości: 451 m
Min. nachylenie: -8,1%
Maks. nachylenie: 8,3%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 51 m (wysokość od 135 m do 186 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 181 m
Całkowity spadek terenu: 152 m



Część pierwsza zaległego Tucholenia. Uważny czytelnik dostrzeże podobieństwo do innej wyprawy początek wyprawy Marka, ale pomimo tego, że wygląda na to samo, jest inaczej. Momentami nawet w przeciwnym kierunku. Za to zaś, że niektóre zdjęcia są niemal identyczne odpowiadam nie ja, tylko Marek, niech on się tłumaczy. ;)

Na wstępie mego listu poznajmy się: użyteczny upgrade Bike'a: komórkowa ładowarka rowerowa CharBike (Bikiemu podoba się nazwa). Użyteczny, ale mało skuteczny ...poniżej 10-12 km/h. Jeśli narzekam to tylko na piaszczyste, borowe drogi, które uniemożliwiały miejscami utrzymanie takiej prędkości na czas potrzebny do naładowania akumulatorów. Poza tym świetne urządzenie.

Gniazdo zapalniczki samochodowej CharBike'a zamontowałem o tak...:


...telefon włożyłem o tu:


A wszystko podpięte do prądnicy w piaście...:


...z sercem tego skomplikowanego systemu schowanym w jednej z kieszeni sakw. Voilà:




Zanim to, co poniżej - pociąg. Konduktor wypytywał o okablowanie roweru, jednak nie wydawał się rozumieć zasady działania CharBike'a. Mogę tylko dziękować, że nie wlepił mi kary za ponadwymiarową piastę. Swoją drogą nie wiem dlaczego większość ludzi, którzy widzą po raz pierwszy mój rower pyta: - A co to jest takie duże, tam, z przodu?. - Piasta - odpowiadam. - Taka duża?

Pociąg, jak to pociąg: mało skomplikowane połączenie, i już byłem na miejscu. :) Tuchola


Tuchola to jedno z tych miasteczek, w których na trasie nabieram sił. W Pizzerii Milano zjadłem obiad ;), prześledziłem mapę i (mniej więcej) obliczyłem dokąd dam radę dotrzeć jeszcze tego samego dnia. Otarłem usta chusteczką, wpiąłem stopy w strzemiona, rzuciłem okiem na stylowe parasole na rynku, coś w zaułku przyciągnęło uwagę obiektywu i...








- Teraz to już z górki - Pomyślałem, z brzuchem pełnym pizzy i głową opuchniętą od wyobrażeń mających mnie spotkać wrażeń. :)


Jedna z późniejszych piramid nie-egipskich.


W tym miejscu moje stare serce zabiło nieco mocniej:


Tutaj nieco zwolniło, Bike za to przyspieszył:


Czy widzicie to, co ja? :)


Dostrzegam minusy pisania relacji z wyprawy po pół roku od niej. Nie pamiętam nazw rzek, które mijałem (Wielki Kanał Brdy?)...


...przynajmniej zapamiętałem, w którym miejscu zaparkowałem rower.


Pomyślałem, czy może się do nich nie przyłączyć z namiotem. Wczesna godzina, jednak pizza w brzuchu zamiast przyzwoicie się spalać zaczęła wysyłać do mózgu senne sygnały... Z 200 metrów usłyszałem, że rozmawiają po niemiecku, a ja nie umiem ani słowa w tym języku - jak tu poprosić o zapałki albo o Cheeseburgera? :) - jadę dalej.


Rytel i zakupy na wieczór.






Mylof, zapora.
Pstrągi w barze za srebrniki, krótka rozmowa ze stałym bywalcem, rozbicie namiotu na polu za grosze. Ujął mnie pewien tata (znowu ta bariera językowa), który z synem spływał, pontonem. Dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno obserwowałem ich, marząc, że i ja tak bym chciał, kiedyś...


This Strange Engine.


Namiot - co ja bym bez ciebie... (zaczynam antropomorfizować? spać.)

Zabłądziłem.

Piątek, 15 lipca 2011 Kategoria 71 - 100 km, Gnieźnieński fyrtel, Wycieczki, GPS
Km: 89.02 Km teren: 0.00 Czas: 04:45 km/h: 18.74
Pr. maks.: 35.20 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 84,16 km
Całkowity czas: 7:32:49
Czas w ruchu: 6:44:56
Maks. prędkość: 36,94 km/h
Średnia prędkość: 11,15 km/h
Średnia prędkość poruszania: 12,47 km/h
Min. wysokość: 127 m
Maks. wysokość: 187 m
Wzrost wysokości: 720 m
Min. nachylenie: -11,3%
Maks. nachylenie: 13,0%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 60 m (wysokość od 126 m do 186 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 311 m
Całkowity spadek terenu: 360 m

Zgubiłem drogę i dwukrotnie mi urwało. Wiecie jak to jest, kiedy będąc w drodze odkłada się wartościowy posiłek, licząc na to, że za chwilę będzie się u celu podróży... wtem okazuje się, że nie za chwilę, tylko za 25 km, do tego właściwie jest się bliżej punktu startu niż punktu docelowego? Nie wiecie? Oczywiście, że nie, bo tylko ja jestem taki mądry i nie odżywiam się właściwie podczas wycieczek, a potem narzekam, że mi słabo. ;)



Podobno nie ma ścisłej definicji kiczu. Ja znalazłem jego kwintesencję (Disneyland w drodze na Lubochnię):


Tu trochę ;) lepiej. Zamożne regiony (jak np. Wielkopolska) mają jedną zasadniczą wadę: brak tradycyjnego budownictwa, bo jeśli tylko nadarzała się okazja pan, bamber, nawet niezbyt bogaty chłop burzył i stawiał nowe. Na szczęście nie wszystkich było stać, dzięki temu wycieczki są przyjemniejsze: :)


Według mapy ta droga powinna być w nieco lepszym stanie. Zaryzykowałem, nie kończyła się w polu tylko biegła do miejsca, do którego biec powinna:


Trzemeszno. Początkowo nie rozumiałem dlaczego nad miastem unosi się zielona łuna. Po pokonaniu zakrętu olśniło mnie (dosłownie) i - żeby nie spowodować wypadku - musiałem zjechać na kwadrans na chodnik, żeby oczy oswoiły się z nową rzeczywistością/jakością: ;)


Nadal Trzemeszno. Zanotowane w pamiętniku, że warto tam wrócić na dłużej:


Przyznaję uczciwie, iż nie wiem o co mi chodziło: ;)


Droga stromo pod górkę, dom niby podobnie, a jednak dziwnie jakoś...:


Detal:


Kruchowo:


Oraz Dworek w Kruchowie:


Detal większy:


Niedługo potem zacząłem błądzić. W sumie skończyło się całkiem smacznie, bo pędzony głodem zatrzymałem się w nowo otwartym gościńcu w Modliszewku, gdzie zjadłem gorące, świetnie podane, pyszne penne z kurczakiem i brokułami w śmietanie. Fura kalorii za jedyne 12,-. :)

Jestem ekspertem od nadawania nazw wpisom. Ten będzie się nazywał: Wycieczka.

Piątek, 24 czerwca 2011 Kategoria 71 - 100 km, Gnieźnieński fyrtel, Wycieczki, GPS
Km: 82.36 Km teren: 0.00 Czas: 04:29 km/h: 18.37
Pr. maks.: 35.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 82,39 km
Całkowity czas: 6:59:37
Czas w ruchu: 4:55:32
Maks. prędkość: 35,10 km/h
Średnia prędkość: 11,78 km/h
Średnia prędkość poruszania: 16,73 km/h
Min. wysokość: 133 m
Maks. wysokość: 196 m
Wzrost wysokości: 974 m
Min. nachylenie: -14,9%
Maks. nachylenie: 15,7%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 66 m (wysokość od 132 m do 198 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 339 m
Całkowity spadek terenu: 347 m

(jak łatwo zauważyć, pod koniec trasy na chwilę porwali mnie kosmici, albo zapadłem się pod ziemię)



Powiem tak: szczęścia chodzą parami. Pierwsze, które przyszło, doszło było takie, że w ca. 15 sekund od pierwszej kropli deszczu, która zmoczyła moje siwe skronie znalazła się wiata przystanku autobusowego. Po wspomnianych 15 sekundach niebo spadło mi na głowę. Właściwie na wiatę. I nie mi, tylko PKS-owi. Nieważne. ;) Drugie polegało na tym, iż deszcz, utrzymując precyzyjne 30 stopni kąta natarcia nacierał na tył przystanku. Gdyby od przodu - zniosłoby to plusy dodatnie pierwszego szczęścia (ale to chyba oczywiste). Leje:


Ładnie i nawet przyjemnie. Jeśli jest się pod wiatą, a deszcz pada od tyłu: :)


To tylko słaba konwersja do skali szarości (tak naprawdę było normalnie, czyli kolorowo - burza nie potrafi aż tak): ;)


Się przejaśnia:


I to, co najpiękniejsze po burzy... Nie wszystkie się tak kończą, niestety (jak to w życiu):


Prawda?


Ślady Rysich pazurów (wpółpracowniki zrozumiejom nawiązanie; przynajmniej niektóre, bo ta Ania z księgowości to niezła księgowa jest...):


Chwilę wcześniej, na tej właśnie drodze i nie więcej niż 50 m przede mną wybiegł i zatrzymał się jeleń z dwoma łaniami. Wrażenie wyjątkowe, bo po raz pierwszy widziałem jelenia (oczywiście mówimy o zwierzętach):


...szybkie spojrzenie w tył:


Stanowisko pozyskiwania zieleni dla przemysłu i zastosowań domowych:


Hm. Nie bardzo rozumiem intencję postawienia tego znaku w środku lasu. Generalnie nie bardzo, ale śmiesznie, nie powiem:


Się buduje S5, oj! buduje! ("Przecież na tym piachu za trzydzieści lat, przebiegnie z pewnością jasna, długa, prosta, szeroka jak morze Trasa Łazienkowska!"):


Pan ciężarek. O ciężarkach będzie nieco dalej:


Jedyny w Europie (być może na świecie) kamienny odcinek. W przeciwieństwie do kamiennych kręgów kamienne odcinki i proste wytwarzają o wiele więcej mocy. Potrafią, na przykład, wygenerować w pobliżu (z dnia na dzień) stalowy płot, dziesiątki kiczowatych drzewek, czasami nawet dwukondygnacyjny dom:


Dewastacja czwartorzędu pod budowę drogi S5:


Cd. dewastacji (na drugim planie: oligocen, o ile się nie mylę):


Czwartorzęd zdewastowany. (- Przynajmniej będą ryby. - zagaiłem do pana koszącego trawę na działce w pobliżu. - Ryby były wcześniej. - odpowiedział pan. Chyba paleontolog jakiś...) ;)


To zdjęcie to jedyna wyjątkowa rzecz na tym kilkukilometrowym odcinku trasy. Podobno gdzieś w pobliżu jest Park Krajobrazowy Promno oraz spodziewałem się w związku z tym wąskiej, spokojnej asfaltówki. Jednak wąską i spokojną (być może kiedyś) asfaltówką śmigały, z częstotliwością co 60 sekund wywrotki puste albo wyładowane piachem (czwartorzędem). Cóż im się dziwić? Euro. Psia mać ich.


Violet in violet, more violet:


Rowery z Niemiec. Ha! :)


Sławno:


Również:


Dziećmiarki (nawet nie próbuję się domyślać skąd wzięła się ta nazwa). Miały być ruiny. Jedyne jakie znalazłem to te na zdjęciu (prawdopodobnie koniec XX/pocz. XXI wieku):


Uciekam!


Tego świątka znam bardzo dobrze i bardzo dobrze prezentował się, tym razem, na tle ciemnego, burzowego nieba:


Najadłem się, mogę odpocząć:

kategorie bloga

Moje rowery

Drugie wejrzenie 1338 km
Stara miłość czasami jednak rdzewieje

szukaj

archiwum