Bory Tucholskie 2011 [5/7]
Środa, 3 sierpnia 2011 Kategoria 31 - 70 km, Bory Tucholskie, GPS, Wyprawy
Km: | 76.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:12 | km/h: | 14.62 |
Pr. maks.: | 31.70 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Drugie wejrzenie | Aktywność: Jazda na rowerze |
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 73,85 km
Całkowity czas: 9:30:53
Czas w ruchu: 5:20:39
Maks. prędkość: 29,70 km/h
Średnia prędkość: 7,76 km/h
Średnia prędkość poruszania: 13,82 km/h
Min. wysokość: 144 m
Maks. wysokość: 214 m
Wzrost wysokości: 1356 m
Min. nachylenie: -18,7%
Maks. nachylenie: 10,9%
GPSies.com:
Różnica wysokości: 80 m (wysokość od 140 m do 220 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 372 m
Całkowity spadek terenu: 391 m
Strudzony i głodny (a jakże!), bez grosza przy ciele, doturlałem się do Wdzydz Kiszewskich. Byłem blisko stanu wszystko-mi-jedno, więc kiedy zobaczyłem zadaszony bar i mnóstwo marnującego się miejsca wokół nie omieszkałem zapytać i pozwolono mi się (zupełnie) rozłożyć. Zamiast skorzystać z okazji posłuchałem podszeptów Wdzydzkiego czorta, który ukazał mi się w postaci pewnego przemiłego małżeństwa z dzieckiem. Upadły anioł w trójcy i zdaniu jedyny zaproponował abym ruszył za nim w głąb, co bez wahania uczyniłem (jak jakiś głąb). Gdzieś tam, nieco dalej miało znajdować się takie fajne miejsce, idealne... Owszem, było: otwarte pole przy ruchliwej szosie, w samym środku ośrodka, z którego to pola w każdym momencie mógł mnie ktoś wyrzucić, ktoś zadeptać, jeszcze inny opróżnić mi śmietnik na głowie albo nasikać na namiot. Trwoga mnie ogarnęła na myśl, że te cztery rzeczy mogłyby zdarzyć się naraz...
Do baru nie chciało mi się wracać tym bardziej, że było pod górkę i ze dwa razy przynajmniej trzeba było wykręcić kierownicą, aby tam dojechać. Postanowiłem poszukać czegoś innego. Z pseudo-pola namiotowego trafiłem pod rynnę pobliskiego hotelu, gdzie kilkanaście metrów za ogrodzeniem, zaszyty płytko w lesie zapadłem w sen błogi, przytulon do namiotu podłogi. :)
Rankiem okazało się, że nikt nie wpadł na to, aby w ośrodku postawić bankomat. Jedynym sposobem na najedzenie się i nie-wypłacenie jakiekolwiek kwoty było odszukanie restauracji, w której można zapłacić kartą. Zjadłem więc jajecznicę, najdroższą chyba w moim życiu bo okraszoną mnóstwem nie pasujących do niej przystawek (minimalna kwota zamówienia: 20 złotych...). Chyba całkowicie mnie wczorajszy zły duch opętał (albo dlatego, że nieszczęścia nie mają innego wyjścia i muszą chodzić parami), bo zanim wyruszyłem w dalszą trasę pozwoliłem sobie na dosyć niezwykły wyczyn: wejście na 36-metrową wieżę widokową...
Wspominałem chyba o lęku wysokości, który mam? Lęk zaczął brać mnie w kleszcze mniej więcej w połowie drogi na górę, w nadziei na całkiem ciekawe zdjęcia dotarłem jednak na szczyt i... czy żałuję? Wtedy żałowałem, zesztywniały ze strachu, nie potrafiąc zejść, nie będąc nawet w stanie zawołać o pomoc! ;) Na szczęście dziś, kiedy - po ponad półrocznej, niezwykle drogiej terapii - wspominam tamte chwile, jestem właściwie zupełnie spokojny (na wszelki wypadek opuszczę nieco niżej fotel, bo podłoga nagle zaczęła oddalać się w niepokojąco szybkim tempie). ;)
Jezioro Wdzydze. Wody, które chciałbym przepłynąć wzdłuż, wszerz i jeszcze raz wzdłuż, nie musiałbym przy tym powtarzać żadnego z odcinków. :) Piękne miejsce. Obiecałem wieży, że jeszcze tam wrócę i ją do wody przewrócę. ;)
Bliżej ziemi - znacznie lepiej. Ucałowałem każdy z kajaków, po czym zrobiłem im pamiątkową fotkę (gdzieniegdzie można dostrzec na kadłubach ślad szminki). ;)
Następnie to, co autobusy lubią najbardziej, czyli bezdroża i sporadyczne błądzenie między przystankami.
Chwila zadumy nad konstrukcją niepodobną zupełnie do niczego mi znanego...
Zabudowania, których widok obudził pewne bardzo przyjemne skojarzenia, budząc przy okazji kilka motyli w moim brzuchu:
Achtung - Panzer! ustawiony na (jak się domyślałem) niezwykle ważnej, strategicznej pozycji.
Przemknąłem chyłkiem, po chwili jednak zrozumiałem skąd tak drastyczne środki ostrożności: Rezerwat Kamienne kręgi w Odrach. Miejsce z jednej z tych epok, do których chciałbym się przenieść choćby na chwilę. Kto wie, być może gdybym zjawił się nagle z wyładowanym rowerem w samym środku jakiegoś neolitycznego obrzędu, dziś kamienie nie byłyby poukładane w kręgi, tylko miały postać kół ze szprychami?
Miejsce faktycznie chyba magiczne i pełne energii, bo im dłużej tam przebywałem, tym wyższą temperaturę miała woda w mojej butelce. ;)
Czersk. Przegapiłem to miasto nieco... Przejechałem przez nie niczym pospieszny i byłbym żałował chyba...
...gdyby nie ostatni odcinek trasy: malowniczy, kojarzący się wiadomo z czym:
Nie znalazłszy pola biwakowego, które okazało się istnieć wyłącznie na mapie, ostatecznie rzuciłem sakwy i rower w trawę blisko brzegu jeziora, wyszukałem w trzcinach miejsce, w którym mógłbym zaczerpnąć nieco wody i zwilżyć zakurzone czoło. Skończyłem rozbijać namiot kiedy było całkiem ciemno. Rano odkryłem, że niczym śliwka w kompot, wpadłem w niezłe g..., właściwie placki, zupełnie nie nadając się do spożycia. Zaś miejscowość, w pobliżu której nocowałem to... Krąg, pomimo że od Kamiennych Kręgów dzieliło mnie dobre 20 km. Ki diabeł?
Całkowita odległość: 73,85 km
Całkowity czas: 9:30:53
Czas w ruchu: 5:20:39
Maks. prędkość: 29,70 km/h
Średnia prędkość: 7,76 km/h
Średnia prędkość poruszania: 13,82 km/h
Min. wysokość: 144 m
Maks. wysokość: 214 m
Wzrost wysokości: 1356 m
Min. nachylenie: -18,7%
Maks. nachylenie: 10,9%
GPSies.com:
Różnica wysokości: 80 m (wysokość od 140 m do 220 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 372 m
Całkowity spadek terenu: 391 m
Strudzony i głodny (a jakże!), bez grosza przy ciele, doturlałem się do Wdzydz Kiszewskich. Byłem blisko stanu wszystko-mi-jedno, więc kiedy zobaczyłem zadaszony bar i mnóstwo marnującego się miejsca wokół nie omieszkałem zapytać i pozwolono mi się (zupełnie) rozłożyć. Zamiast skorzystać z okazji posłuchałem podszeptów Wdzydzkiego czorta, który ukazał mi się w postaci pewnego przemiłego małżeństwa z dzieckiem. Upadły anioł w trójcy i zdaniu jedyny zaproponował abym ruszył za nim w głąb, co bez wahania uczyniłem (jak jakiś głąb). Gdzieś tam, nieco dalej miało znajdować się takie fajne miejsce, idealne... Owszem, było: otwarte pole przy ruchliwej szosie, w samym środku ośrodka, z którego to pola w każdym momencie mógł mnie ktoś wyrzucić, ktoś zadeptać, jeszcze inny opróżnić mi śmietnik na głowie albo nasikać na namiot. Trwoga mnie ogarnęła na myśl, że te cztery rzeczy mogłyby zdarzyć się naraz...
Do baru nie chciało mi się wracać tym bardziej, że było pod górkę i ze dwa razy przynajmniej trzeba było wykręcić kierownicą, aby tam dojechać. Postanowiłem poszukać czegoś innego. Z pseudo-pola namiotowego trafiłem pod rynnę pobliskiego hotelu, gdzie kilkanaście metrów za ogrodzeniem, zaszyty płytko w lesie zapadłem w sen błogi, przytulon do namiotu podłogi. :)
Rankiem okazało się, że nikt nie wpadł na to, aby w ośrodku postawić bankomat. Jedynym sposobem na najedzenie się i nie-wypłacenie jakiekolwiek kwoty było odszukanie restauracji, w której można zapłacić kartą. Zjadłem więc jajecznicę, najdroższą chyba w moim życiu bo okraszoną mnóstwem nie pasujących do niej przystawek (minimalna kwota zamówienia: 20 złotych...). Chyba całkowicie mnie wczorajszy zły duch opętał (albo dlatego, że nieszczęścia nie mają innego wyjścia i muszą chodzić parami), bo zanim wyruszyłem w dalszą trasę pozwoliłem sobie na dosyć niezwykły wyczyn: wejście na 36-metrową wieżę widokową...
Wspominałem chyba o lęku wysokości, który mam? Lęk zaczął brać mnie w kleszcze mniej więcej w połowie drogi na górę, w nadziei na całkiem ciekawe zdjęcia dotarłem jednak na szczyt i... czy żałuję? Wtedy żałowałem, zesztywniały ze strachu, nie potrafiąc zejść, nie będąc nawet w stanie zawołać o pomoc! ;) Na szczęście dziś, kiedy - po ponad półrocznej, niezwykle drogiej terapii - wspominam tamte chwile, jestem właściwie zupełnie spokojny (na wszelki wypadek opuszczę nieco niżej fotel, bo podłoga nagle zaczęła oddalać się w niepokojąco szybkim tempie). ;)
Jezioro Wdzydze. Wody, które chciałbym przepłynąć wzdłuż, wszerz i jeszcze raz wzdłuż, nie musiałbym przy tym powtarzać żadnego z odcinków. :) Piękne miejsce. Obiecałem wieży, że jeszcze tam wrócę i ją do wody przewrócę. ;)
Bliżej ziemi - znacznie lepiej. Ucałowałem każdy z kajaków, po czym zrobiłem im pamiątkową fotkę (gdzieniegdzie można dostrzec na kadłubach ślad szminki). ;)
Następnie to, co autobusy lubią najbardziej, czyli bezdroża i sporadyczne błądzenie między przystankami.
Chwila zadumy nad konstrukcją niepodobną zupełnie do niczego mi znanego...
Zabudowania, których widok obudził pewne bardzo przyjemne skojarzenia, budząc przy okazji kilka motyli w moim brzuchu:
Achtung - Panzer! ustawiony na (jak się domyślałem) niezwykle ważnej, strategicznej pozycji.
Przemknąłem chyłkiem, po chwili jednak zrozumiałem skąd tak drastyczne środki ostrożności: Rezerwat Kamienne kręgi w Odrach. Miejsce z jednej z tych epok, do których chciałbym się przenieść choćby na chwilę. Kto wie, być może gdybym zjawił się nagle z wyładowanym rowerem w samym środku jakiegoś neolitycznego obrzędu, dziś kamienie nie byłyby poukładane w kręgi, tylko miały postać kół ze szprychami?
Miejsce faktycznie chyba magiczne i pełne energii, bo im dłużej tam przebywałem, tym wyższą temperaturę miała woda w mojej butelce. ;)
Czersk. Przegapiłem to miasto nieco... Przejechałem przez nie niczym pospieszny i byłbym żałował chyba...
...gdyby nie ostatni odcinek trasy: malowniczy, kojarzący się wiadomo z czym:
Nie znalazłszy pola biwakowego, które okazało się istnieć wyłącznie na mapie, ostatecznie rzuciłem sakwy i rower w trawę blisko brzegu jeziora, wyszukałem w trzcinach miejsce, w którym mógłbym zaczerpnąć nieco wody i zwilżyć zakurzone czoło. Skończyłem rozbijać namiot kiedy było całkiem ciemno. Rano odkryłem, że niczym śliwka w kompot, wpadłem w niezłe g..., właściwie placki, zupełnie nie nadając się do spożycia. Zaś miejscowość, w pobliżu której nocowałem to... Krąg, pomimo że od Kamiennych Kręgów dzieliło mnie dobre 20 km. Ki diabeł?
komentarze
O Instagramie wspomniałem tylko z tzw. przekąsem, bo zgłodniałem. Nie zdążyłem się nigdy zbyt wiele pobawić fotografią, ale całkiem pozytywnie wspominam negatywy. Bawiłem się nawet w niedoświetlanie zdjęć (w aparacie) po to, żeby potem dłużej wywoływać negatyw w celu uzyskania ziarna. A potem ten rytuał w ciemni przy oliwkowej lampie (nie, nie oliwnej). Ważnym elementem wyposażenia prowizorycznej ciemni była duża miska z wodą, w której płukały się zdjęcia, a w którą pewnego razu raczył wejść mój znajomy ;) Rany, przypomniałem sobie, że mam chyba jeszcze w pawlaczu suszarkę do zdjęć!! ;)
meak - 12:59 czwartek, 17 maja 2012 | linkuj
Ale ja miałem na myśli widokówki uduchowione. Lepiej używać filtrów z Instagramu ;)
meak - 17:10 środa, 16 maja 2012 | linkuj
Niby nie było pieniędzy, ale na szminkę było Cię stać ;)
Fotki jeziora mnie zawdzydziły, tj. zawstydziły, ale ja się nie wspiąłem na wieżę. Jakby region narzekał (ach, te narzekające regiony...) na brak widokówek to u Ciebie jest ich pod dostatkiem (dostatek jako rodzaj wiaty? ;) ) Zużyłem siły na wspinanie się na piaszczystą górkę po drugiej stronie jeziora ;) meak - 07:18 środa, 16 maja 2012 | linkuj
Fotki jeziora mnie zawdzydziły, tj. zawstydziły, ale ja się nie wspiąłem na wieżę. Jakby region narzekał (ach, te narzekające regiony...) na brak widokówek to u Ciebie jest ich pod dostatkiem (dostatek jako rodzaj wiaty? ;) ) Zużyłem siły na wspinanie się na piaszczystą górkę po drugiej stronie jeziora ;) meak - 07:18 środa, 16 maja 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!