autobus na rowerzeblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(6)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy autobus.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:634.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:39:16
Średnia prędkość:16.17 km/h
Maksymalna prędkość:42.10 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:57.72 km i 3h 34m
Więcej statystyk

[...]

Niedziela, 28 sierpnia 2011 Kategoria 11 - 30 km
Km: 20.77 Km teren: 0.00 Czas: 01:19 km/h: 15.77
Pr. maks.: 31.90 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze

Wycieczka do oksfordu i kimerydu.

Sobota, 27 sierpnia 2011 Kategoria GPS, Powyżej 100 km, Wycieczki
Km: 105.02 Km teren: 0.00 Czas: 05:48 km/h: 18.11
Pr. maks.: 39.30 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 106,11 km
Całkowity czas: 9:06:31
Czas w ruchu: 6:13:53
Maks. prędkość: 52,23 km/h
Średnia prędkość: 11,65 km/h
Średnia prędkość poruszania: 17,03 km/h
Min. wysokość: 110 m
Maks. wysokość: 186 m
Wzrost wysokości: 1343 m
Min. nachylenie: -55,9%
Maks. nachylenie: 37,6%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 146 m (wysokość od 107 m do 253 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 632 m
Całkowity spadek terenu: 673 m

Znowu cudowna maksymalna prędkość i przewyższenia z My Tracks. Przemilczę to.



Haiku:
Po ocenie trasy wniosek nasuwa się logiczny:
Zrobił mi się trip geo-logiczny.

Oświecił mnie sebekfireman. Nie mam oczywiście na myśli włączenia światła w ciemnym pomieszczeniu, ani oświetlania sylwetki latarką - Sebastian pomógł mi uświadomić sobie, że nie uważałem na studiach. Bo zamiast grać w piłkarzyki (dla młodzieży: analogowa, długopisowo-kartkowa wersja FIFA'y) powinienem był skupić się na tym, co wykładali wykładowcy-prowadzący. Gdybym uważał, wiedziałbym zapewne, że nie dalej niż 60 km od miejsca mojego zamieszkania znajduje się kamieniołom. Nie wiedziałem. Ale kiedy się już dowiedziałem wystarczyło niecałe 5 minut aby zaplanować wycieczkę (- Zaliczyłem panie psorze? Może chociaż trzy plus?).

Piechcin, wapień, kopalnia odkrywkowa. Zawsze miałem słabość do rozkopanej ziemi (nie, nigdy nie chciałem zostać grabarzem). W ziemi można znaleźć różne fajne rzeczy. Kiedyś, na przykład, przekopując podłoże na działce znalazłem wersalkę i słoik... Chyba zbaczam nieco z tematu. Informacja o kamieniołomie w pobliżu rozbudziła moją wyobraźnię, ożyły wspomnienia: pierwszy zmiażdżony palec po nietrafionym ciosie młotkiem w okruch granitu, pierwszy (i chyba jedyny taki) karambol, spowodowany przez grupę studentów geologii rzucających na ruchliwą szosę w okolicach Katowic skamieniałe amonity... Trylobit się w oku kręci.

Plan był prosty: pociągiem do Mogilna (oszczędzam czas), dalej do łomu, powrót na działkę, 100 km i damy radę! Spakowałem sakwy, Biki wyprowadzony na zewnątrz, opowiadam mu o planach... Jej! Jak on na mnie spojrzał! Nie miałem serca pakować go do pociągu, nawet na te krótkie 30 minut. Postanowiliśmy zrobić to w sposób tradycyjny. :)

Na początek krajowa 15 ze zjazdem do Mogilna - łatwizna, tym bardziej, że kojarzyłem białą linię wzdłuż szosy, która z kolei kojarzyła się z poboczem. Linia - owszem - była, pobocze - jak na krajowej piątce (vide: powrót z Borów Tucholskich - nie ma jeszcze relacji? ups!), czyli nieistniejące. Ech! Nie mam szczęścia do 5-ek (byłem przeciętnym uczniem)... Trochę niepokoił dość silny wiatr z południa. Biki zasugerował zjazd w las i podróż w kierunku płn-wsch tak, żeby wiało nam bardziej w plecy (bagażnik) niż w bok, co też uczyniliśmy. Wspominałem już, że Biki ma wyłącznie dobre pomysły? ;) (swoją drogą silny wiatr może dostarczyć świetnej rozrywki: doskonale niesie wyplutą ślinę - bo przecież każdy facet lubi sobie od czasu do czasu splunąć; należy tylko pamiętać, żeby nie robić tego kiedy wieje nam w twarz. ;))

Droga, pole, rura w polu:






Biki i ja - pocieniowani:


Dobrze mi tak! :)


Jeszcze nie pop:


Biki poprosił abyśmy się zatrzymali, bo musiał na stronę: ;)


Kawernowy Podziemny Magazyn Gazu Mogilno (nie robię sobie jaj), czyli magazyn gazu ziemnego w... ziemi:


Z daleka coś, co musiałem sprawdzić...:


...z bliska jeszcze bardziej nie wiem co:




Widok na jezioro Chomiąskie, albo Oćwieckie. Właściwie jakie to ma znaczenie, jeśli ładnie?


Smaczek: nieczynna stacja paliw schowana w krzakach:


Detal:


Szczegół:


Ogół:


Element całości:


Fragment:


Tlenek żelaza:




Parlinek. Próbowałem pokombinować jaką właściwie historię opowiada to dzieło. Wygląda na ogień z ust woja, jednak usta ma woj raczej zamknięte... Z nosa też chyba nie, zza głowy jakby. Wypytałem okoliczną ludność i okazało się, że płomień bucha - z ucha. Bajania podają (lub podania bajają), że woj (nie sposób dziś określić imienia, ale na pewno któryś z tych ważniejszych) zachorował przejeżdżając przez to miejsce na zapalenie ucha środkowego. Prawego. W związku z tym, ze udzielono mu szybkiej i skutecznej pomocy medycznej, postanowił założyć w miejscu pomocy szybkiej i skutecznej osadę, nadając jej nazwę Parlinek. ;)


Hot-dog (w pobliżu): ;)


Niespełna 10 km od kopalni jakiś widzialny znak, że w pobliżu jest surowiec (chociaż nie jestem pewien czy biała cegła ma cokolwiek wspólnego z kamieniołomem, do którego zmierzałem):


Zwałowiska kopalniane (nie pozwolili wejść na, smuteczek):


Kolej linowa Janikowo - Piechcin:










Kamieniołom starszy, pochodzący z 1860 roku i zamknięty w latach sześćdziesiątych XX wieku. Maksymalna głębokość: około 24 m, przejrzystość wody do 12 metrów (!). Miałem ochotę popływać, ale dwóch ochroniarzy pilnujących skarpy (swoją drogą niewdzięczna robota) pozwoliło mi jedynie robić zdjęcia. Właściwie mogłem ich zapytać, czy w związku z tym pozwolą mi fotografować siebie samego kiedy się kąpię, ciekawe co by odpowiedzieli: ;)








Blisko, coraz bliżej... Cementownia Lafarge i jej 140-metrowa wieża podgrzewcza, czy coś. W każdym razie wygląda jak kosmodrom:


Tutaj już w towarzystwie (towarzysz stoi za moimi plecami). ;) Pewien zarowerowany, starszy jegomość, kiedy mijałem go na leśnej drodze zapytał dokąd jadę i co właściwie chciałbym zobaczyć. Okazało się, że jest pracownikiem cementowni i zaproponował, że mnie trochę poprowadzi. Żałował bardzo, że jest sobota i nie wiedział wcześniej, że mnie spotka :) bo wykorzystałby swoją przepustkę i wdrapalibyśmy się na wieżę cementowni (byłoby to sporym wyzwaniem dla mojego lęku wysokości):






Pył. Pył jest wszędzie. Obsiadł Bikiego, obsiadł mnie (zostałem zapylony!), w domu okazało się, że również matrycę (brawo Jasiu! w takich warunkach wymieniać obiektywy!):




Warto wspomnieć, że nigdy nie zapinam pasów bezpieczeństwa - uważam, iż nie chronią wystarczająco ;) jednak nie wychodzę z domu bez dwóch rzeczy: maseczki przeciwpyłowej i rękawic do pracy pod napięciem (nigdy nie wiadomo co może się przytrafić). Maseczka chyba się popsuła, bo podczas przymiarki okazało się, że - owszem - pyłu nie przepuści, ale nie przepuści również powietrza: ;)


Dzięki sympatycznemu towarzyszowi miałem niewątpliwą przyjemność zbliżyć się do aktualnie czynnego kamieniołomu. Nie dane mi było jednak zejść niżej i postukać młotkiem w ścianę (sorry Aga, pirytu nie będzie :)). Ciekawostką jest, że Francuzi (właściciele zakładu) sprowadzili na teren kopalni grupę muflonów z Sardynii, które doskonale zaadoptowały się do życia w tym środowisku. Świetny pomysł, wszak łatwiej przewieźć kilka parzystokopytnych do Polski niż przenieść kamieniołom do Włoch (chociaż jak znam Francuzów...):










O laluna, laluna!




Pod koniec wspólnej przejażdżki nieco pobłądziliśmy: ktoś na drodze prowadzącej do lasu usypał jedną wielką i kilkanaście małych hałd nadkładu, jednakowoż dzielnie przebrnęliśmy przez te mniejsze, potem przez pole ostrych badyli, po odnalezieniu drogi zwilżyliśmy usta i przełyki ciepła wodą z naszych bukłaków, zaś po następnych 2-3 kilometrach rozstaliśmy się w pokoju (właściwie na chodniku).

Jeśli do tego momentu podróży łykałem kilometry niczym żelki Haribo, to po zmianie kierunku na powrotny zderzyłem się z brutalną rzeczywistością w postaci ściany wiatru, który wydawał się odpłacać mi za wcześniejsza zmianę trasy i próby uniknięcia jego podmuchów. Chyba nawet słyszałem co jakiś czas jego szept: - Myślałeś, że mnie wykiwaszszszszszszszsz? ;)

[...] (dwa razy tam i raz z powrotem)

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 Kategoria 31 - 70 km
Km: 67.45 Km teren: 0.00 Czas: 03:43 km/h: 18.15
Pr. maks.: 37.30 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze

[...]

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 Kategoria 11 - 30 km
Km: 25.40 Km teren: 0.00 Czas: 01:22 km/h: 18.59
Pr. maks.: 36.30 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze

[...]

Niedziela, 14 sierpnia 2011 Kategoria 31 - 70 km
Km: 31.74 Km teren: 0.00 Czas: 01:22 km/h: 23.22
Pr. maks.: 42.10 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze

[...]

Sobota, 6 sierpnia 2011 Kategoria 11 - 30 km
Km: 26.09 Km teren: 0.00 Czas: 01:30 km/h: 17.39
Pr. maks.: 32.60 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze

Bory Tucholskie 2011 [7/7]

Piątek, 5 sierpnia 2011 Kategoria Wyprawy, Powyżej 100 km, GPS, Bory Tucholskie
Km: 116.39 Km teren: 0.00 Czas: 07:17 km/h: 15.98
Pr. maks.: 39.10 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 114,22 km
Całkowity czas: 10:12:36
Czas w ruchu: 7:33:25
Maks. prędkość: 191,70 km/h
Średnia prędkość: 11,19 km/h
Średnia prędkość poruszania: 15,11 km/h
Min. wysokość: 15 m
Maks. wysokość: 153 m
Wzrost wysokości: 1509 m
Min. nachylenie: -51,3%
Maks. nachylenie: 68,7%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 200 m (wysokość od -46 m do 154 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 566 m
Całkowity spadek terenu: 551 m



Wyjątkowo wciągające 116 km. Mogłem przebierać w krajobrazach kół, naczep i felg. Niektórzy z kierowców TIR-ów zachęcali do przyjrzenia się bliżej stanowi bieżników (być może - obładowany nie wiadomo czym - przypominałem im zakład wulkanizacyjny, albo serwis). Do wyboru miałem szukanie alternatywnej drogi (na śladzie widać, że próbowałem), jednak wiązało się to z wydłużeniem trasy o jakieś 30% i/lub jechaniem w piachu... Od Kowalewa do Żnina ucieczkowo: udało się nieco odetchnąć od bocznego wiatru, zakłócanego falami uderzeniowymi przejeżdżających ciężarówek.

Generalnie: katorga. Przystawałem i zjeżdżałem na nieistniejące pobocze na widok prawie każdego większego samochodu w lusterku. Niektórym nawet tak nie było w smak: pozdrawiam serdecznie kierowców, którzy mijając mnie włączali syreny. Szczególnie motywujące było to wtedy, kiedy byłem w ruchu...

Stan przejściowy:


Bydgoszcz, jak w dowcipie: dziura, to dziura. ;)
Przebijanie się przez duże miasta to to, co sakwiarz autobus lubi najbardziej (co poradzić, spieszyło mi się)...


To już dzień następny, po nocy spędzonej na działce (wystarczyła jedna, porządna ;)):
- Przepraszam, ale mama nie pozwala mi rozmawiać z nieznajomymi. ;)

Bory Tucholskie 2011 [6/7]

Czwartek, 4 sierpnia 2011 Kategoria 71 - 100 km, Bory Tucholskie, Wyprawy
Km: 78.41 Km teren: 0.00 Czas: 05:26 km/h: 14.43
Pr. maks.: 27.60 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android, GPSies.com: trup w każdej sakwie.

Charbike nie zaakceptował średniej prędkości z poprzedniego dnia (do tego wieczorem zachciało mi się blipować i szukać zasięgu) więc trasa nie zapisana, akumulator od aparatu ciągnął na rezerwie, jedyne - optymistyczne - że mogłem posłuchać sobie mp3-ki. Przez jakiś kwadrans.

Z tej masy nieszczęść wynikło osiem zdjęć (z czego pierwsze trzy zrobione nie mam pojęcia gdzie), nocleg za krocie w jakimś ośrodku wczasowym, gdzie spisano prawie wszystkie moje dane nie zważając na przepisy UODO, bucząca (na ucho ~104 dB) lodówka w pokoju (wyłączyłem - zaczęła się rozmrażać i nawadniać linoleum...) oraz smród w łazience, który zneutralizowałem skutecznie swoim własnym.

Zapraszam do obejrzenia zdjęć (jeśli zastanowicie się nad każdym kilka minut, nawet nie zauważycie jak zleci wam godzina). :)

Nie wiem gdzie (jakby co, domena jest moja, ok?)






A tutaj wiem! :) Prom rzeczny na Jeziorze Koronowskim:


Czy jeśli schodzę z roweru, to ja go opuszczam, czy rower opuszcza mnie?


A ja tam byłem, wody z jeziora nie piłem, chociaż nie pływały w niej żadne pantofelki (tylko jeden taki kozak, ale blisko brzegu więc się nie liczy).


This strange... nie, to już było w Mylof.


Koronowo (i tyle z niego widziałem - ostrzegam: ostatni dzień będzie jeszcze bardziej interesujący!).


Tak zupełnie na marginesie: kiedyś moja żona śmiała się ze mnie, że wyszedłem po nią na dworzec w piżamie, a to wcale nie była piżama tylko spodenki w paski, które można było swobodnie nosić poza domem. ;]

Bory Tucholskie 2011 [5/7]

Środa, 3 sierpnia 2011 Kategoria 31 - 70 km, Bory Tucholskie, GPS, Wyprawy
Km: 76.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:12 km/h: 14.62
Pr. maks.: 31.70 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 73,85 km
Całkowity czas: 9:30:53
Czas w ruchu: 5:20:39
Maks. prędkość: 29,70 km/h
Średnia prędkość: 7,76 km/h
Średnia prędkość poruszania: 13,82 km/h
Min. wysokość: 144 m
Maks. wysokość: 214 m
Wzrost wysokości: 1356 m
Min. nachylenie: -18,7%
Maks. nachylenie: 10,9%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 80 m (wysokość od 140 m do 220 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 372 m
Całkowity spadek terenu: 391 m



Strudzony i głodny (a jakże!), bez grosza przy ciele, doturlałem się do Wdzydz Kiszewskich. Byłem blisko stanu wszystko-mi-jedno, więc kiedy zobaczyłem zadaszony bar i mnóstwo marnującego się miejsca wokół nie omieszkałem zapytać i pozwolono mi się (zupełnie) rozłożyć. Zamiast skorzystać z okazji posłuchałem podszeptów Wdzydzkiego czorta, który ukazał mi się w postaci pewnego przemiłego małżeństwa z dzieckiem. Upadły anioł w trójcy i zdaniu jedyny zaproponował abym ruszył za nim w głąb, co bez wahania uczyniłem (jak jakiś głąb). Gdzieś tam, nieco dalej miało znajdować się takie fajne miejsce, idealne... Owszem, było: otwarte pole przy ruchliwej szosie, w samym środku ośrodka, z którego to pola w każdym momencie mógł mnie ktoś wyrzucić, ktoś zadeptać, jeszcze inny opróżnić mi śmietnik na głowie albo nasikać na namiot. Trwoga mnie ogarnęła na myśl, że te cztery rzeczy mogłyby zdarzyć się naraz...

Do baru nie chciało mi się wracać tym bardziej, że było pod górkę i ze dwa razy przynajmniej trzeba było wykręcić kierownicą, aby tam dojechać. Postanowiłem poszukać czegoś innego. Z pseudo-pola namiotowego trafiłem pod rynnę pobliskiego hotelu, gdzie kilkanaście metrów za ogrodzeniem, zaszyty płytko w lesie zapadłem w sen błogi, przytulon do namiotu podłogi. :)

Rankiem okazało się, że nikt nie wpadł na to, aby w ośrodku postawić bankomat. Jedynym sposobem na najedzenie się i nie-wypłacenie jakiekolwiek kwoty było odszukanie restauracji, w której można zapłacić kartą. Zjadłem więc jajecznicę, najdroższą chyba w moim życiu bo okraszoną mnóstwem nie pasujących do niej przystawek (minimalna kwota zamówienia: 20 złotych...). Chyba całkowicie mnie wczorajszy zły duch opętał (albo dlatego, że nieszczęścia nie mają innego wyjścia i muszą chodzić parami), bo zanim wyruszyłem w dalszą trasę pozwoliłem sobie na dosyć niezwykły wyczyn: wejście na 36-metrową wieżę widokową...

Wspominałem chyba o lęku wysokości, który mam? Lęk zaczął brać mnie w kleszcze mniej więcej w połowie drogi na górę, w nadziei na całkiem ciekawe zdjęcia dotarłem jednak na szczyt i... czy żałuję? Wtedy żałowałem, zesztywniały ze strachu, nie potrafiąc zejść, nie będąc nawet w stanie zawołać o pomoc! ;) Na szczęście dziś, kiedy - po ponad półrocznej, niezwykle drogiej terapii - wspominam tamte chwile, jestem właściwie zupełnie spokojny (na wszelki wypadek opuszczę nieco niżej fotel, bo podłoga nagle zaczęła oddalać się w niepokojąco szybkim tempie). ;)

Jezioro Wdzydze. Wody, które chciałbym przepłynąć wzdłuż, wszerz i jeszcze raz wzdłuż, nie musiałbym przy tym powtarzać żadnego z odcinków. :) Piękne miejsce. Obiecałem wieży, że jeszcze tam wrócę i ją do wody przewrócę. ;)










Bliżej ziemi - znacznie lepiej. Ucałowałem każdy z kajaków, po czym zrobiłem im pamiątkową fotkę (gdzieniegdzie można dostrzec na kadłubach ślad szminki). ;)


Następnie to, co autobusy lubią najbardziej, czyli bezdroża i sporadyczne błądzenie między przystankami.


Chwila zadumy nad konstrukcją niepodobną zupełnie do niczego mi znanego...


Zabudowania, których widok obudził pewne bardzo przyjemne skojarzenia, budząc przy okazji kilka motyli w moim brzuchu:














Achtung - Panzer! ustawiony na (jak się domyślałem) niezwykle ważnej, strategicznej pozycji.


Przemknąłem chyłkiem, po chwili jednak zrozumiałem skąd tak drastyczne środki ostrożności: Rezerwat Kamienne kręgi w Odrach. Miejsce z jednej z tych epok, do których chciałbym się przenieść choćby na chwilę. Kto wie, być może gdybym zjawił się nagle z wyładowanym rowerem w samym środku jakiegoś neolitycznego obrzędu, dziś kamienie nie byłyby poukładane w kręgi, tylko miały postać kół ze szprychami?




Miejsce faktycznie chyba magiczne i pełne energii, bo im dłużej tam przebywałem, tym wyższą temperaturę miała woda w mojej butelce. ;)


Czersk. Przegapiłem to miasto nieco... Przejechałem przez nie niczym pospieszny i byłbym żałował chyba...




...gdyby nie ostatni odcinek trasy: malowniczy, kojarzący się wiadomo z czym:










Nie znalazłszy pola biwakowego, które okazało się istnieć wyłącznie na mapie, ostatecznie rzuciłem sakwy i rower w trawę blisko brzegu jeziora, wyszukałem w trzcinach miejsce, w którym mógłbym zaczerpnąć nieco wody i zwilżyć zakurzone czoło. Skończyłem rozbijać namiot kiedy było całkiem ciemno. Rano odkryłem, że niczym śliwka w kompot, wpadłem w niezłe g..., właściwie placki, zupełnie nie nadając się do spożycia. Zaś miejscowość, w pobliżu której nocowałem to... Krąg, pomimo że od Kamiennych Kręgów dzieliło mnie dobre 20 km. Ki diabeł?

Bory Tucholskie 2011 [4/7]

Wtorek, 2 sierpnia 2011 Kategoria GPS, Bory Tucholskie, 31 - 70 km, Wyprawy
Km: 52.58 Km teren: 0.00 Czas: 03:58 km/h: 13.26
Pr. maks.: 33.70 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Drugie wejrzenie Aktywność: Jazda na rowerze
My Tracks/Android:
Całkowita odległość: 51,29 km
Całkowity czas: 9:01:48
Czas w ruchu: 4:13:25
Maks. prędkość: 32,4 km/h
Średnia prędkość: 5,68 km/h
Średnia prędkość poruszania: 12,14 km/h
Min. wysokość: 150 m
Maks. wysokość: 210 m
Wzrost wysokości: 1222 m
Min. nachylenie: -13,1%
Maks. nachylenie: 8,0%

GPSies.com:
Różnica wysokości: 64 m (wysokość od 147 m do 211 m)
Całkowite wzniesienie terenu: 409 m
Całkowity spadek terenu: 414 m



Nie spieszyłem się dzisiaj. Poprzedniego dnia też zresztą nie. Zbyt wiele mijałem miejsc, przy których warto było się zatrzymać, zsiąść z roweru, przysiąść... Nie fotografować, patrzeć. (np. poniższe: before & after ;))


Starałem się być jak najbliżej wody, nie chciała jednak woda przyjść do autobusa, więc autobus musiał co jakiś czas zjeżdżać do wody. Jezioro Wdzydze (drugi zjazd i kolejny rzut okiem oraz kołem):


To ma już nieco mniej wspólnego z wodą (pomijając zawartość niektórych tkanek). Nabrałem ochoty na grę w szachy, jednak nie mogłem znaleźć wystarczającej ilości referencyjnych krów. Te, które zebrałem z pola nie chciały spokojnie leżeć, jeśli zaś - jakimś cudem - legły i leżały w bezruchu, okoliczni mieszkańcy nie chcieli na nie włazić, nawet po mianowaniu na hetmana, czy króla... Pat.


Zagadka: jaki procent tego zdjęcia zajmuje substancja drzewiasta, w dowolnej formie (nagrodą jest 10 hektarów lasu do wycinki albo puszczenia z dymem):


Ha! To z kolei zagadka dla mnie: podążywszy (podążmniejżywy też trochę, z głodu powodu) za planszami "Rezerwat projektowany" dotarłem do miejsca nie przywodzącego na myśl żadnego znanego mi rezerwatu. Nawet gdyby posadzić 1000-letnie dęby na dzikiej plaży, na którą trafiłem, nie stałaby się ona rezerwatem. Jednak cisy ozdabiające drogę prowadzącą na badziewny cypel, to cisy nad cisy. Nigdy nie widziałem takich cisów, w takiej ilości, takich. Naprawdę. Być może przeoczyłem rezerwat jadąc do tego spodziewanego?




Dróżka, gruszka i pietruszka...






Przepraszam, jeszcze bobry: - Witaj miły Panie Bobrze, czy w tym stawie Panu dobrze? - Głupio musiałem wyglądać recytując to do zwalonego drzewa. Na szczęście w okolicy były tylko bobry. :)


Dziemiany.


Jedno z moich ulubionych:


Nie, to nie kolejna wyprawa Szlakiem Wymarłych Dworców Kolejowych, choć temat nadal pociąga. :)


Zrobiłem pętlę i... to chyba najczęściej fotografowany przez sakwiarzy mostek w tym rejonie (to, że największa kłoda od dwóch lat prawie nie zmieniła pozycji zwalam na wiedźmę Blair, albo na subtelne wpływy kamiennych kręgów w Odrach):


20 minut w plecy (masaż pleców):




Linki hamulcowe dałbym sobie pociąć w najdalszym zakątku Szkocji (gdybym tam kiedyś zawitał), ale gdzieś już wcześniej widziałem podobne zdjęcie...


Pozostałych nie widział nikt poza mną, do tej pory. Perswazją (i być może urokiem osobistym) wymusiłem na pani zamykającej blaszak z jedzeniem i piciem, żeby go dla mnie otworzyła i coś odgrzała. W międzyczasie zjawiło się kilka aut na innych niż moje i Bike'a numerach. Krótka, radosna wymiana zdań: - I pan tak jeździ z tym wszystkim? Daleko? Ile kilometrów dzisiaj? - Tak. Z tym wszystkim. Tysiąc kilometrów. - Małe dowartościowanie zanim znajdę odpowiednie miejsce na nocleg.




W następnym odcinku: widok z lotu autobusa.

kategorie bloga

Moje rowery

Drugie wejrzenie 1338 km
Stara miłość czasami jednak rdzewieje

szukaj

archiwum